poniedziałek, 20 listopada 2017

Chillout mum. I am two and a half.

Dziś o poranku przy śniadaniu nauczyłam ją nowego zwrotu...
Do wcześniej znanej odpowiedzi na pytanie: - Lea, ile masz lat?
... DWA!
... dodała niezgrabne, ślamazarne, niewyraźne, ale jakże słodkie
... I PÓŁ!
Tyle właśnie ma ta moja mała kobietka: dwa i pół roku!

Niestety ostatnie dwie i pół doby nie były dla nas łaskawe. To jedna z takich strasznych sobót w których wysiadam emocjonalnie, bo albo zwyczajnie ta mała istota próbuje swoich sił zasłaniając się buntem typowym temu wiekowi, albo przechodzi właśnie kolejny skok rozwojowy wygrywając wszystkie konkurencje od marudy miesiąca, po niejadka, nieśpiocha i łamacza matczynych serc włącznie. Poległam. Nie ogarnęłam. Miałam ochotę płakać, zupełnie nie radząc sobie z jej rozdrażnieniem. Byłam nerwowa, warczałam, by po chwili ściskać ją z całej siły w przypływie bezwarunkowej miłości. Huśtawka emocjonalna.

Niedzielny poranek w kościele też przyprawił mnie o chwile grozy. O ile jej tańce na scenie tuż obok mnie śpiewającej nie były jeszcze tak rozpraszające (nawet pocieszne), to już podbiegi do Ryśka i jego perkusji, by skutecznie dołączyć do tatusia wprowadzały mnie w głęboki stan niezręczności, rozbicia, niemożności skupienia się na śpiewaniu i prowadzeniu ludzi w uwielbieniu. Rozpaczałam w mym złamanym matczynym sercu nad faktem, że babcia z dziadkiem właśnie wyjechali w odwiedziny do rodziny na drugi koniec Polski i nie mam opieki nad tym małym, żywym srebrem; rozpaczałam w mym rozbitym matcznym sercu nad faktem, że nikt nie domyśli się, by jakoś wyrwać mnie z tej niezręcznej sytuacji. Bóg widział jednak moje rozterki i chwilę później odpowiedział w osobie mojej Przyjaciółki (dzięki Sara!), która podeszła i zabrała tę moją rozbrykaną 2,5 latkę ze sceny.

Tak, to Bóg - najlepszy składacz rozbitych serc. Wyciszył mnie, wyciszył ją. Po powrocie do domu zasnęła migiem przy mojej piersi, a ja dochodząc do siebie i znów napełniając się Jego ponadnaturalnym Pokojem usłyszałam z ust Leona coś co posklejałoby każdy rozbity twór.
Ja: - Leo, Ty mnie kochasz?
Leo: - Nie mamo, ja Cię nie kocham. Ja Cię bardzo kocham!

Z każdą chwilą było już tylko lepiej. Dziś znów zjedliśmy wspólne śniadanie, z radością poszła do żłobka, popołudniu wspólnie siedliśmy do stołu, potem czytaliśmy bajeczki, szaleliśmy na podłodze. Znalazła nową zabawę: próbuje czesać moje włosy. Nowy poziom intymności w relacji matka-córka:) Ja muszę jeszcze trochę poczekać na plecenie warkoczy: po pierwsze dlatego, że zupełnie tego nie umiem, a po drugie tempo wzrostu jej włosów jest - krótko mówiąc - ślimacze.

Pomimo tych wszystkich niedogodności z którymi przychodzi mi się zmagać jako matce, wiem jedno: za nic nie zamieniłabym życia na to sprzed 2,5 roku!


1 komentarz:

  1. Oj Martus, piateczka ;) tylko ja czasem rycze po prostu i pytam po co mi to było, a potem znów wiem jednak, po co. Jest pięknie;) "połówki" są trudne wg książki o rozwoju psychicznym dziecka ;) Buziaki dla Lei!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz. Miłego dnia!
Thank You for Your comment. Have a nice day!