wtorek, 19 stycznia 2016

Krótkosenność

Nie wierzę, że piszę te słowa późnym wieczorem spoglądając z nienacka na, śpiącą od jakichś dwóch godzin obok mnie, Leę. Ostatnie wieczory kończyły się bowiem jej przejściem na drugą stronę snu w godzinach bliższych połowie tarczy zegara. Niespożyte pokłady energii nie wiedzieć skąd pojawiały się, w tym nieco ponad dziesięcio kilogramowym ciałku, i nie pozwalały jej zasnąć, a nam zrobić nic konstruktywnego.


Może to ta górna jedynka, która od jakiegoś czasu nieśmiało próbuje nam się objawić? Może jakiś skok rozwojowy? Kto go tam wie? Moja wina to to na pewno nie jest! Słyszałam już bowiem teorie, że może ta jej "krótkosenność" to wynik podwyższonego cukru, który pojawia się w niej drogą mleczną po tym jak ja pochłaniam pewne ilości słodyczy (!). Ekhm, mit ten właśnie został obalony bowiem, w ramach trwającego właśnie w moim kościele noworocznego trzytygodniowego okresu postu, postanowiłam zaniechać m.in. słodkich przyjemności. Cukru brak, a "krótkosenność" pozostała. Mit obalony.


Były zatem wieczory pełne walki z samym sobą. Pełne opanowywania złych emocji. Pełne tłumienia wewnętrznego krzyku "dziecko, zaśnij już wreszcie!". Pełne skreślania jednym gestem całej listy zadań, które miało się wykonać "gdy dzieci pójdą spać".



Aż trafił się ten wczorajszy wieczór... gdy Leon po wcześniejszym powrocie z przedszkola zasnął na podłodze w kuchni o 16.00 i spał już do rana dnia kolejnego (przeniesiony oczywiście w międzyczasie do swojego łóżka:)! Nadrobił chyba tymi piętnastoma godzinami snu (!) wszystkie zaległości swojej młodszej siostrzyczki. My natomiast zdaliśmy sobie sprawę, że takie chwile jak ta, choćby były męczące, nigdy więcej już się nie powtórzą. Zatem wzięliśmy aparat i udokumentowaliśmy je ot tak po prostu, by pamiętać te oczy, które mówiły:


- Naprawdę myślicie, że wolę spać niż spędzić czas z mamą i tatą?!


- Mamo, prosisz mnie o zbyt wiele. Przecież zabawa z tobą i z tatą jest o wiele przyjemniejsza niż sen.


- Tato, ogoliłbyś może już tą brodę, co?

czwartek, 7 stycznia 2016

Kontrola Domowego Budżetu

Wstyd się przyznać, ale dobrze... Powiem to głośno! Z matmy zawsze byłam nogą. Do dziś pamiętam miejsce w ostatniej ławce w liceum, tuż przy drzwiach, za filarem. Taki mój mały azyl, bezpieczne miejsce kryjące mnie przed wzrokiem sędziwej pani K.

Czemu zdecydowałam się na taki oto coming out? Ano temu, że w głowę zachodzę jak to możliwe, by ktoś kto całował w policzek z okrzykiem radości rzeczoną matematyczkę, gdy w końcu jednak postawiła dwóję zamiast jedynki tuż przed maturą, potrafi połączyć to oto beztalencie matematyczne z logicznym, uporządkowanym i dość zorganizowanym trybem życia. Tak wiem, matematyka to nie do końca logika (z tejże na studiach szło mi już trochę lepiej:). Ale zwierzam Wam się z tej mojej niedoskonałości, bowiem dziś będzie trochę o liczbach.


Wraz z nowym rokiem ponownie rozpoczynam batalię o życie bardziej zorganizowane, bardziej poukładane; weryfikuję priorytety; porządkuję relacje; wytyczam cele. Na nowo zatem podeszłam do kontroli nad domowym budżetem.

To nie pierwsze moje podejście do tematu. W zeszłym roku całkiem nieźle mi nawet szło, aż do maja kiedy to trafiłam do szpitala w 37. tygodniu ciąży, by siedem dni później wyjść z niego z nowym członkiem naszej rodziny. Potem było uczenie się nowej rzeczywistości już we czworo, a domowy budżet jakoś tak zszedł na dalszy plan. Nie jest bowiem rzeczą łatwą codziennie u schyłku dnia zweryfikować wszystkie wydatki, przejrzeć paragony i jeszcze wklepać to wszystko w tabelki i rubryczki. Tak, wymaga to nieco wysiłku, ale przekonałam się już jak wiele daje.

Naprawdę nie ma znaczenia czy żyjesz za najniższą krajową czy pławisz się w luksusach. Znam takich, którzy potrafią przeżyć za niewielkie pieniądze i jeszcze podzielić się z drugim człowiekiem. Znam też i takich, którym co miesiąc na konto wpływa niezła sumka a i tak "ciągle nie mają pieniędzy". Sztuką zatem nie tyle jest zarabiać dużo, co wydawać mało (choć przyznać muszę, że "mało" to pojęcie względne).

Właśnie w celu weryfikacji wydatków wklepuję te złotówki i groszówki w arkusz Excela, by pod koniec miesiąca móc zweryfikować bilans dochodów i rozchodów. Do księgowej mi daleko, ale wiem już jaką siłą jest rzetelna informacja o tym na co tak naprawdę wydajemy nasze wspólne pieniądze.


Wiele razy ubolewałam nad tym, że tak niewielkie kwoty znajdują się przy haśle 'Wypoczynek i Wspólne wyjścia". Jest zatem nad czym pracować. Pomagają też - rozpoczęte u progu tego roku - tygodniowe plany obiadowe. Dużo mniej pieniędzy poszło na głupie codzienne zakupy na głodniaka. Jeśli bowiem z góry wiem co chcę ugotować, idąc do sklepu wiem konkretnie jakie produkty kupić. A to zawęża listę zakupową. W ten sposób pozycja "Stan na koniec poprzedniego miesiąca" może z każdym miesiącem rosnąć. Oby... :)



piątek, 1 stycznia 2016

Hello 2016!

Jest! Nowy, świeżutki, pełen nadziei na kolejne, piękne dni! Nowy Rok! Miałam taką małą refleksję, że dopiero co świętowaliśmy przejście z 1999 na 2000 rok. Nowe milenium, dreszczyk emocji, co to będzie? A tu raptem połowa życia mi minęła i mamy 2016...

Wiem, że będzie szczęśliwy! Jeśli tylko kontynuowane będzie to czego dane mi było doświadczać w minionych 365 dniach: pokój, miłość, przyjaźń, macierzyństwo i wiele innych satysfakcjonujących rzeczy.



Wszystko to na co nie mam wpływu i tak się zapewne wydarzy.
Zatem pragnę pokory, by umieć to przyjmować.

Cała reszta, na którą jednak mam wpływ, niech będzie opatrzona mądrością i umiejętnością kształtowania rzeczywistości tak, by u końca rozpoczynającego się właśnie roku, móc znów spojrzeć za siebie i lekko się uśmiechnąć.

Zatem posiłkując się grafiką od My Pink Plum próbuję stworzyć sensowną listę postanowień noworocznych.

Przeczytałam ostatnio pewną złotą radę:

"Wybieraj swoje noworoczne postanowienia tak, żeby były źródłem satysfakcji, a nie frustracji."

Rozważam cele osobiste, ale też zachęcam mojego męża, by w tych dniach razem usiąść i określić rzeczy do których dążyć będziemy w tym roku jako rodzina, jako małżeństwo. Gama jest szeroka. Od zakupu blendera, przez wizytę w Londynie u przyjaciół, aż po jeszcze więcej inwestycji w 'high-quality-time' z naszymi dziećmi.

Jak to jest u Was? Określacie cele? Poddajecie się modzie na chudnięcie, bieganie, rzucenie nałogu, przeczytanie połowy biblioteki etc.? Czy weryfikujecie poziom ich realizacji pod koniec roku?

Jedno czego chcę Wam życzyć to po prostu... satysfakcjonującego życia w tym naszym nowym 2016 roku!