niedziela, 31 lipca 2016

Przyjęcie Urodzinowe Fana (nie mylić z fanką) Krainy Lodu

Być może wydam Wam się monotematyczna, bo ostatnio piszę głównie o urodzinach, ale cóż poradzę na to, że jesteśmy właśnie w szczycie sezonu imprezowego?

Od jakiegoś czasu zastanawiałam się jaką tematykę obrać przygotowując przyjęcie z okazji czwartych urodzin Leona. Z rozwiązaniem tej zagwozdki przyszedł nie kto inny jak sam solenizant. Codzienny performance w zawiniętym kocyku imitującym sukienkę i śpiewane na całe gardło 'Mam tę moc' było wystarczającym powodem, by tematem przewodnim została Kraina Lodu.

I choć niektórzy zapewne powiedzieliby, że ograniczam własne dziecko, nie szanuję upodobań, wkładam w ramy, patrzę stereotypowo i inne takie dyrdymały... przyznaję, że olałam z premedytacją wciąż słyszane zdanie "Mamo, jestem Elzą" i postanowiłam skupić się na "nieksiężniczkowych" postaciach z Disney'owskiej historii.

Prym zatem wiódł nie kto inny jak sympatyczny bałwan Olaf.

Pojawił się przede wszystkim na torcie, który niestety okazał się niewypałem. Zwykle torty w naszej rodzinie piecze moja bratowa (mistrzyni w tej materii!), ale akurat była trzy dni przed porodem (!). Nie chciałabym robić przykrości dziewczynie, która go upiekła; końcem końców doceniam wkład pracy, ale krótko skwituję: tort był po prostu niedobry, nie smakował właściwie nikomu, a ja mam nauczkę, by następnym razem nie zamawiać ciasta na przyjęcie u osoby reklamującej się na Facebooku.





Dzieciakom przybyłym na imprezę zaserwowaliśmy iście lodowe przekąski. Skarbnicą pomysłów był internet, który aż roi się od zdjęć i opisów urodzin w tym temacie. Zatem będąc zupełnie nieorginalną przedstawię Wam "nasze" menu:

* brzuszki Olafa czyli pianki marshmallows


* nosy Olafa czyli ugotowane mini-marchewki


 * ręce Olafa czyli paluszki


 * płatki śniegu czyli popcorn


 * góry lodowe czyli upieczone przeze mnie muffinki


 * no i hit imprezy: roztopiony śnieg, czytaj czysta woda, którą dzieci piły z ogromnym smakiem


Oprócz klasycznego Sto Lat dzieci zaśpiewały (czasownik mocno przesadzony:) Mam Tę Moc. A najciekawszą zabawą było wspólne złożenie w całość wesołego bałwanka. Dzieci po kolei przyklejały elementy jego ciała na dużą tablicę.




Gdy Olaf pokazał się w całej okazałości odkryto jednak, że brakuje mu nosa. Zatem po kolei każde z dzieci z zasłoniętymi oczyma przyklejało pomarańczową marchewkę gdzie popadnie. Efekt poniżej na pamiątkowym zdjęciu.


Poza tym ogród dziadków w którym  impreza się odbywała, zaopatrzony był w trampolinę, huśtawki i piaskownicę, więc maluchy wyszalały się na świeżym powietrzu.


Jak urodziny to i prezenty. Biorąc pod uwagę mój niekończący się zawrót głowy, gdy codziennie muszę zbierać z podłogi tony zabawek, zaproponowałam złożenie się na jedną konkretną rzecz o której Leo marzył: mianowicie jeżdżącą i grająca ciuchcię.



Takową otrzymał, a przy okazji jeszcze lodowe gadżety takie jak Gra Zręcznościowa Przygody Olafa by Tomy oraz super mega duże kolorowanki tym razem już z księżniczkami lodowymi.

Poległ więc mit, że urodziny tematyczne pod hasłem Kraina Lodu mogą być organizowane wyłącznie dla dziewczynek. Jeśli tylko podejdzie się do tematu w sposób mniej sztampowy niż wszechobecny księżniczkowy turkus i róż można sprawić, że szeroki uśmiech pojawi się także na twarzy małego fana, a nie tylko fanki... By the way, wierzyć mi się nie chce, że ten fan ma już całe cztery lata!



środa, 27 lipca 2016

Co kupić kobiecie wchodzącej w wiek Chrystusowy?

Moje 33-cie urodziny za pasem. Słyszę już tu i ówdzie, że wchodzę w wiek Chrystusowy czy też Jezusowy. Skłania to oczywiście do głębszych refleksji nad życiem, ale pozwólcie, że w związku z powrotem do pracy, a co za tym idzie, ogólnym rozchwianiem mego dotychczasowego życia matki na pełen etat, nie będę dziś rozwijać tego wątku.

Póki co zainspiruję może niektórych z Was, a już na pewno niektórych z mego otoczenia (!) Temat zmywa sen z powiek bowiem regularnie (raz w roku) członkom mej rodziny: co kupić Marcie na urodziny? A że rok temu o tej porze mniej więcej połasiłam się o blogową wish listę i kilka pozycji udało mi się otrzymać (dziękuję!) zatem i teraz otwieram przed Wami me zakładki zapisane w ulubionych i inne drobiazgi, które sprawiły by mi przyjemność:)


Szary Lniany Obrus - choć na co dzień na naszym stole w salonie zwykle nie uświadczysz obrusu to jednak od święta lub niedzielnego obiadu przy którym zasiadają goście lubię położyć jakiś kawałek tkaniny. Niestety mój "magazyn" zaczyna i kończy się na jednym (!) czerwonym obrusie. O szarym myślę już od dawna...



Zegar Budzik Retro - cierpimy w domu na deficyt zegarów. Właściwie poza tymi na komórkach, mamy jeden... na piekarniku w kuchni. Z chęcią przygarnęłabym choć jeden do salonu.




Biała Patera - ciasta, owoce i inne smakołyki wyglądają dużo apetyczniej, gdy są wyeksponowane na prostej paterze na nóżce.



Piżama  - deficyt bieliźniany to stan permanentny w mej szafie. Nie pamiętam kiedy kupiłam ostatnio ubranie do spania... Chyba cztery lata temu przed porodem, a i ta była z rozcięciem na karmienie. O ile na co dzień, w domowym zaciszu brak takowy nie jest może uciążliwy (zawsze przecież znajdzie się jakaś koszulka), temat powraca regularnie przy wyjazdach do rodziny.


Vichy Ideal Body Mleczko Serum - Choć straszna ze mnie noga jeśli chodzi o nawilżanie ciała różnymi mazidłami pomyślałam sobie, że może czas najwyższy zrobić kolejne podejście do tematu i zacząć smarować się częściej niż tylko po depilacji nóg? :-)


Perfumy Mexx Black - choć ogólnie wolę świeże, toaletowe zapachy dawno temu raczyłam się dość słodką (jak na mój gust) kompozycją Mexxa. Chętnie wróciłabym do niej po ponad rocznym perfumowym wygnaniu związanym z karmieniem piersią.


Drewniane Stemple - gadżet pozwalający choćby na oryginalne pakowanie prezentów dla innych lub ciekawe adresowanie kopert.

Oczywista oczywistość jest taka, że najważniejsza przy urodzinach jest pamięć, dobre słowo, szczere życzenie, a nie przedmiot! I to zawsze będę podkreślać. Wiemy jednak, że miłość, przyjaźń i wszystkie inne dobre uczucia można wyrażać werbalnie, ale również materialnie. Jeśli tylko jedno z drugim idzie w parze wszystko jest w porządku :-)

A co wy dostaliście na urodziny co sprawiło Wam przyjemność? Pochwalcie się!



środa, 20 lipca 2016

Mama Wraca Do Pracy

Tak, to dziś! Sądny dzień na który tym razem wcale nie czekałam z utęsknieniem. Dzień powrotu do pracy po "urlopie" macierzyńskim. 

Oj, jakże odmienny to stan duszy od tego przeżywanego po raz pierwszy, niespełna trzy i pół roku temu. Dziecko pierwsze książkowo spało, książkowo jadło, książkowo wypełniało pieluchę różnorodną zawartością. Jednym słowem: monotonia. Aż chciało się wracać do pracy.
Dziecko drugie śpi kiedy zechce i jak długo/krótko zdecyduje. Do tego niezwykła wręcz więź z matką karmiącą, która to matka dziś właśnie - w mej skromnej osobie - musiała na kilka godzin, po raz pierwszy od 14 miesięcy, opuścić istotę tak mega absorbującą, tak zagarniającą całą przestrzeń życiową, a równocześnie tak niewyobrażalnie ukochaną.

Przyznaję: poległam na polu bitwy emocjonalnej. Nie, nie płakałam. Jednak już od wczoraj czułam jakiś stres, melancholię, dół. Oglądałam zdjęcia Lei z okresu noworodkowego i niemowlęcego. Nawet ciepłe ciasto drożdżowe z jagodami, kupione rano w piekarni i pogaduchy z kobietkami w biurze; nawet wspaniałe przywitanie zgotowane mi przez koleżankę z biurka obok (patrz zdjęcie) nie ukoiły tego wewnętrznego uczucia. Dziwnego, dotąd nieznanego. Sydrom wyrzucenia z gniazda? Tyle, że tym razem to matka wybywa na siedem godzin zaburzając jedyny, znany świat bobasa: świat z mamą w roli głównej. Innego nie zna. Nadszedł jednak czas, by go poznać.




Spokój i trzeźwe myślenie za biurkiem przyszedł około 13-tej, gdy babcia zatelefonowała z informacją, że dziecię usnęło całkiem sprawnie. Usnęło? Bez piersi? Chwała Bogu! Ja - matka, odetchnęłam z ulgą. Przyszło jakieś takie wewnętrzne uwolnienie. Me dziecko bezpiecznie śpi. Nie szlocha za mną. Ufffff... mogę pełną parą zabrać się za pracowe obowiązki. Dusza uspokojona.

Po pracy wizyta w przychodni - badania okresowe. Podwyższone ciśnienie. Czy to pozostałość po ciąży? Czy może jednak stres tego wyjątkowego dnia?

Powrót do domu dziadków gdzie dziś przebywały nasze brzdące... Wyciągnięte ręce, przytulasy, buziaki i zaglądanie w dekolt. Czy to normalne, że zdążyłam za tym zatęsknić?

poniedziałek, 11 lipca 2016

Roczniakowe Garden Party

Uzbierało mi się tyle zaległości blogowych, że nie wiem czy się śmiać czy płakać. Wydarzenia, wyjazdy, urodziny, zakupy, urlop... Każdego dnia coś, ktoś, gdzieś... Nie nadążam. I choć Lei za moment stuknie 14 miesięcy to myślę sobie, że winna Wam jestem choć krótką relację z jej lekko opóźnionego przyjęcia urodzinowego.

Już dawno temu mówiłam, że chciałabym by moje dzieci urodziły się latem, bo łatwiej wtedy będzie organizować im imprezki urodzinowe. Nie ma to jak świeże powietrze i ogród dziadków, którzy życzliwie znoszą tabuny naszych przyjaciół nadciągających kilkukrotnie podczas letniego sezonu urodzinowego do ich ogrodu. Tak też się stało: mamy dziecko majowe i dziecko lipcowe. My sami jesteśmy sierpniowi, więc ciche marzenie sprzed lat urzeczywistniło się.

Przy okazji roczku Lei musiałam mocno poprzestawiać sobie w głowie kilka spraw. Jedną z nich było skrócenie listy gości do najbliższej rodziny i przyjaciół. Tak już mam, że zwykle zaprosiłabym jeszcze tych i tych... Jednego roku takie myślenie doprowadziło do mojego i Ryśka urodzinowego garden party na którym było blisko 50 osób (!) Zatem tym razem było nas tylko dwanaścioro dorosłych i siedmioro dzieciaków. Light.

Tort był piękny i smaczny, wykonany w lokalnej cukierni. Zachowano naszą ulubioną ostatnio kolorystykę szarości, bieli i mięty.



Królował oczywiście grill jednak dodatkiem do niego, który zmiażdżył dosłownie wszystkie dorosłe podniebienia była sałatka ziemniaczana ze szpinakowo-koperkowym pesto i zielonymi warzywami z jednego z moich ulubionych blogów mrspolka-dot.com


Internet aż roi się od inspiracji prezentowych dla roczniaka, ale nie ma co się czarować... Roczne dziecko i tak najbardziej lubi papier prezentowy, który może sobie bezkarnie memłać w buzi podczas chwili nieuwagi rodzica :-) 


To oczywiście duże uproszczenie. Nasza córka bawi się bowiem również miękkimi klockami Clemmy Plus firmy Clementoni (uwaga! oprócz tego, że są miękkie pięknie delikatnie pachną), drewnianą kaczuszką na sznurku, telefonem komórkowym, który okazał się być pilotem, kubeczkami z funkcją przelewania wody (szczególnie przydatne nad morzem). Pokój zyskał też nową ozdobę: ręcznie wykonaną Panią Chmurkę.

Jednak ponad to wszystko najważniejsza oczywiście była kolejna możliwość spędzenia popołudnia w rodzinno-przyjacielskim gronie, czego nie da się przecenić żadnym tortem i żadnym prezentem.
 














Pojawiły się też pierwsze zaloty kawalera do naszej rocznej ślicznotki. Syn naszych przyjaciół: Kaleb, ewidentnie okazywał, że Lea wpadła mu w oko. How sweet is that!








Zatem nie wiedzieć kiedy Lea wkroczyła w drugi rok swego bytowania na tym świecie. I choć absorbuje całą moją czaso-przestrzeń, zagląda w dekolt w poszukiwaniu krainy mlekiem płynącej, przerywa matczyny sen wciąż średnio jakieś trzy razy w ciągu nocy to nie wyobrażam sobie życia bez tej radosnej, temperamentnej istoty, która wnosi do naszego domu tyle życia!



Sto lat, córeczko! Kocham Cię!