niedziela, 24 czerwca 2018

Polska Jest Piękna: Huta Szkła Julia, Piechowice

Kilka dni temu celebrowaliśmy najdłuższy dzień w roku. Księżyc jakby świętując zwycięstwo nocy nad dniem ukazał się pięknie w swojej półokrągłości na bezchmurnym niebie. Zła wiadomość jest taka, że dni będą krótsze. Dobra natomiast, że oficjalnie zaczęło się lato... co trąci lekkim absurdem, bo przecież zdążyliśmy już od niespełna dwóch miesięcy ponarzekać na męczące upały, duchotę i inne niedogodności przedwczesnego nasłonecznienia.

Przy okazji najdłuższego dnia w roku dotarło do mnie, że dni będą jednak coraz krótsze, więc należy je na maksa wykorzystać.  Sezon na zwiedzanie w pełni, pomyślałam więc, że wrócę z cyklem Polska Jest Piękna. Lubicie?

Miejsce o którym chcę napisać zwiedziliśmy w zeszłym roku w maju. Odwiedzaliśmy mojego brata i bratową, którzy mieszkali wtedy w Piechowicach koło Szklarskiej Poręby. W ramach atrakcji turystycznej dla całej rodziny przespacerowaliśmy się do Huty Szkła Kryształowego Julia. Idąc wzdłuż rzeki natknęliśmy się na jednoślad, który oczywiście spotkał się z zainteresowaniem najmłodszych nieświadomych jeszcze wtedy, że dużo większe atrakcje dopiero przed nami.


Tuż przed budynkiem huty spotkaliśmy bowiem jegomościa w srebrnym uniformie. Dzieciaki zachodziły w głowę cóż to za facet. Astronauta jakiś?



Przed wejściem do huty, już na jej terenie, znajduje się ekspozycja zewnętrzna przedstawiająca historyczne narzędzia używane do wytwarzania kryształu. Tuż obok - ku uciesze najmłodszej części rodzinnej ekipy - plac zabaw.





Moją uwagę przykuł rewelacyjny mural w tle posesji. Genialne połączenie tradycji i nowoczesności w architekturze tego miejsca.



Fascynujące jest to, że znaleźli się ludzie, którzy mając nosa do interesów równocześnie zatroszczyli się o to, by dziedzictwo regionu nie wymarło. Zawsze doceniam takie postawy łączące dobrze pojętą przedsiębiorczość z praktyczną lekcją dla szerokiej publiczności. Doświadczenie wejścia na halę produkcyjną jest bowiem nie do zastąpienia przez żadne podręczniki do geografii czy przewodniki turystyczne. A taka możliwość w Hucie Julia istnieje. Nie tam, żeby zaraz szwędać się po kątach. Co to to nie! Jest bilet wstępu, jest pan przewodnik, jest specjalnie wytyczona ścieżka dla zwiedzających. Ale jest też coś więcej... Autentyczni, pracujący w pocie czoła (dosłownie, wilgotność i temperatura w hali bliższe są raczej klimatowi tropikalnemu) mężczyźni przy piecach i kobiety przy szlifierkach. Ludzie. Największa wartość takich miejsc. Nie każdy taką pracę może wykonywać. Jest ciężka, wymaga precyzji, sokolego wzroku i szerokich płuc.







Szklarze nie pałętają się po ulicach wysyłając codziennie CV z modlitwą by ktoś ich zatrudnił. To zawód na wyginięciu. Dlatego tak cenną była możliwość przyjrzenia się ich ciężkiej pracy. Swoją drogą to tacy trochę piechowiccy celebryci. Oni robią swoje, a tłumy się przyglądają. Podziwiam tę umiejętność skupienia się na swojej pracy podczas gdy kilkanaście par oczu spogląda na delikwenta jak na obraz w galerii sztuki. Przyznajcie się, kto lubi jak mu się patrzy na ręce?



Informacje o aktualnych godzinach zwiedzania i cenach biletów znajdziecie tu.

sobota, 16 czerwca 2018

Na rozruch po półrocznej przerwie

Odezwę na Facebook'owym fanpage'u poczyniłam.
Że "bloger" przerywa milczenie.
Że fajnie jakbyście choć trochę tęsknili? 
I takie tam...

Postanowiłam sama na siebie ubić bata, bo jak już będzie choć kilka "lajków" to przecież jest dla kogo... można nockę zarwać... można kliknąć słów kilka. Ot, motywacja taka, która nie pozwoli mi - zwyczajnie ze wstydu - siedzieć cicho w blogoprzestrzeni i użalać się nad sobą, żem pisarsko niepłodna. 

Zatem oficjalnie wracam i pisać mam zamiar. 

Życie obfitowało w wiele wydarzeń w ciągu minionego półrocza.
Radosnych i smutnych. Jak to życie.
Jeśli tylko uda mi się tę naszą codzienność jakoś usystematyzować i wyłuskać z niej rzeczy warte podzielenia się - dam znać. Focus jednak jest na tu i teraz. 

I tak dziś, po pięciu miesiącach przerwy, byłam u fryzjera.
Ot taka niby zwykła rzecz, ale w końcu okazja nie byle jaka: 
wracam do Was to i wyglądać wypada zacnie.

 

Przy tej okazji naszły mnie myśli jakie to szczęście trafiać na swojej drodze na ludzi przyjaznych, uzdolnionych, inteligentnych... Taka właśnie jest Julita, której w styczniu tego roku po raz pierwszy powierzyłam moje włosy. I choć tuż przy moim domu są cztery salony fryzjerskie, w mieście kilkadziesiąt - jestem gotowa przemierzać dystans trzydziestu kilometrów, by otoczyć się ciekawą konwersacją, przyjaznym spojrzeniem, szczerym uśmiechem i atmosferą, której nie da się uszyć sztucznymi półsłówkami czy małomiasteczkowymi plotkami. 

Macie to szczęście trafiać na takie osoby w szeroko pojętych usługach? A może macie jakieś anegdoty z życia lokalnych salonów? 

Do następnego!